okładka
U2 The Name of Love
Inspiracje, znaczenia i historie tekstów U2
Morandi Andrea
39,90 PLN   (produkt niedostępny)Produkt niedostępny
Oprawa:Miękka ze skrzydełkami
Wydawca:REPLIKA
Format:14.5x20.5cm
Ilość stron:648
POSZUKIWANIU
DOŚWIADCZENIA
W 2009 roku U2 obchodziło ważną rocznicę – dwadzieścia
pięć lat od ukazania się albumu THE UNFORGETTABLE
FIRE, najśmielszego dzieła w długiej historii kwartetu. To
dwudziestopięciolecie zespół świętował przede wszystkim
nowym, elektryzującym zbiorem utworów, trzecim z kolei
w dwudziestym pierwszym wieku – NO LINE ON THE HORIZON.
Dlaczego zaczynam właśnie od tej płyty, czwartego albumu
studyjnego, który otwierał nową fazę artystyczną
i operacyjną (w tamtych czasach) dublińskiego zespołu?
Ponieważ U2 jako pierwszy zespół, pomimo doskonałych
wyników osiągniętych dzięki płytom BOY, OCTOBER i WAR
– nie zapominając o legendarnym minialbumie UNDER
A BLOOD RED SKY, nagranym na żywo – pojęli, że zbyt
mocne naciskanie na pedał gazu epiki i uczuć rozbuchanych
dzięki tłumom na koncertach mogło doprowadzić do
implozji innowacyjnego stworzenia, dziecka Larry’ego
Mullena, Adama Claytona, Davida „The Edge” Evansa
i Paula „Bono” Hewsona, które narodziło się osiem lat
wcześniej w Dublinie, w późnych latach dorastania. Cytując
wers jednego z ich utworów, Twilight, to wraz z THE
UNFORGETTABLE FIRE „w mroku chłopak spotyka mężczyznę”.
Dziś próba tego typu analizy może wydawać się łatwa.
Kto jednak pamięta dyskusje związane z zespołem, które
bardziej niż cokolwiek innego wyraźnie oddzieliły krytyków
od miłośników tej poetyki muzycznej? The Clash
właśnie się rozpadali, podobnie jak The Police – dwa zespoły,
które stworzyły artystyczny dyskurs, znacząco bliski
U2.
Kto pamięta, jak bardzo uncool byli fani grupy muzycznej,
która w utworach i wywiadach mówiła o Bogu, cytowała
Biblię, kończyła koncerty (wspaniałym) utworem
zainspirowanym psalmem i której publiczny charakter nadawał
nieowijający w bawełnę lider, zdeterminowany, by
potępiać ideologie i mówić o potrzebie zbudowania mostów,
które połączą dwa przeciwne brzegi długiego i bolesnego
okresu powojennego?
Pewnie niewielu, skoro większość z milionów obecnych
fanów irlandzkiego kwartetu jest owocem „zbiorów” dokonanych
mniej więcej w ostatnich dwudziestu latach. Oto
dlaczego ten „niezapomniany ogień” przeglądany dzisiaj
przedstawia jedyną w swoim rodzaju siłę na szlaku naznaczonym
odejściami i powrotami, który zdaje się coraz
bardziej zataczać koło, na tej artystycznej drodze, gdzie
w chwili tworzenia ciągle liczy się aksjomat z A Sort Of
Homecoming: „Ziemia porusza się pod/Twoim własnym
krajobrazem z marzeń”.
Album ten narodził się w roku 1984, w samym środku
czasu niezapomnianego ognia. Nikt na świecie nie odważył
się jeszcze dać literackiego imprimatur twórczości Bono,
lecz można było już zrozumieć, że te tematy – w większości
aktualne do dziś – wywrą wpływ na wszystkie kolejne
płyty. Z tego właśnie powodu dziś świadectwo daje temu
Andrea Morandi, analityk, który z pasją i skrupulatnością
potrafi odnaleźć wszystkie ówczesne elementy i umieścić
je w teraźniejszości.
U2 zawsze służyło – i nadal służy – wdawanie się w dyskusję.
To ich specjalność, strumień kreatywności, który,
zwłaszcza w procesie tworzenia tekstów i w studiu nagraniowym,
bierze górę nad najbardziej prozaicznymi rozważaniami
czy „dokapitalizowaniem tego, co już istnieje”.
Tak właśnie zespół podchodzi też do tras koncertowych
i powiązanych z nimi operacji finansowych. Również koncerty
są czasem kreatywności, którą widać w najbardziej innowacyjnych
w historii rocka scenografiach.
Pośrodku tego dwudziestopięciolecia rozpościera się
ogromna zatoka, oddzielająca innowację od manieryzmu
w czasach rocka, niczym dodająca otuchy ikona, która
dziś zdaje się już nie mieć roli głosu sprzeciwu, zdolnego
do stymulowania wizji odmiennych ni muzyka popularna
i jej rola w życiu każdego z nas. Nie można jednak zapomnieć,
że gdy U2 „zakończyło” pierwsze pięciolecie dyskograficzne
– które otworzyła seria zaczepnych singli pod
koniec lat siedemdziesiątych – nie było wcale pewne, że po
kilku latach grupa będzie kierować najgłębszą (a nawet duchową)
część publiczności rockowej w stronę końca dwudziestego
wieku, poszerzając jej spojrzenie i postrzeganie
siebie w odniesieniu do świata. U2 właśnie tego dokonało,
co jest znaczącym osiągnięciem.
Zatoka, jak już powiedzieliśmy, to ulubione miejsce
Wnikliwości – jungowskiej Jaźni – i umiejętności wdania się
w dyskusję. Nie pozwala ona zmasakrować się krytyce,
która uwielbia bawić się w złośliwe aluzje pod czyimś
adresem, nazbyt często nie pojmując spontanicznego
procesu twórczego, który był zawsze źródłem niesamowitej
rewolucyjnej siły muzyki. U2, żeglując pośród ogromnej
liczby płyt, projektów i koncertów, doszli do przekonania,
że poza tą zatoką nie ma na horyzoncie żadnej granicy,
kreski czy też linii (wszystkie te rzeczowniki można przetłumaczyć
jako „line”). Trudno zatem znaleźć strony
przeciwne, zespoły, z którymi można by się porównać,
co było możliwe do wczesnych lat dziewięćdziesiątych
XX wieku. Pasuje tu przepiękne stwierdzenie z Cedars of
Lebanon: „Dobieraj sobie wrogów uważnie, bo to oni cię zdefiniują/
Niech będą interesujący/Bo w pewnym sensie zajmą
się tobą”.
Toczy się tu też gra dwoistości między Jaźnią a Ja, która
zawsze charakteryzowała kwartet. Wydaje się, że U2 chcą
niemal dać do zrozumienia, że z jednej strony nie szukają
już więcej tego, co rock mógłby powiedzieć, lecz są po prostu
śpiewakami w machinie przedstawienia, którzy właśnie
wraz z NO LINE ON THE HORIZON odnaleźli równowagę
estetyczną, osadzającą się – bardziej niż na sławnych
„trzech akordach i prawdzie” z końca lat osiemdziesiątych
– na stylu stworzonym z niczego trzydzieści lat wcześniej.
Jednak z drugiej strony ostatnie przesłanie grupy mówi
nam, że pedantyczne powtarzanie wielkiego show koncertów
(Ja) nie dotyka tego żywego, bijącego serca, które pojawia
się w wielu nowych utworach (Jaźń), mogących
zwrócić zespołowi spójną, pełną „intencji” siłę ekspresywną,
jakiej nie czuło się od czasów ACHTUNG BABY. Oto
dlaczego wers, który natychmiast podnosi ton NO LINE
ON THE HORIZON, został umieszczony w strofie utworu,
który nadaje również tytuł płycie: „Piosenki, które masz
w głowie, są teraz w moim umyśle”.Wydaje się, że w wersie
tym próbuje się uchwycić moment, w którym U2 powracają
do eksperymentowania z fascynującymi rozwiązaniami,
razem z magami Eno oraz Lanoisem, i wystawiają
się na próbę, tworząc dwuznaczny singiel Get On Your Boots
(który nie osiągnął sukcesu komercyjnego, jak Vertigo czy
Beautiful Day – cudowne kawałki, ale jednak „bardzo w stylu
U2”).
W czasach, w których internet nie utrwalał jeszcze bezpośrednich
emocji milionów pasjonatów, istniał czas na
opracowywanie i przekazywanie słowa w bardziej dopracowany
czy wolniejszy sposób. W tamtym czasie nie
istniała jeszcze ostra wymiana zdań na blogach, ludzie spotykali
się w sklepach i na koncertach, czytali magazyny muzyczne,
podczas gdy główne media mówiły o rocku
niewiele, ponieważ był ciągle „brzydki, brudny i zły”. Dziś
internet przedstawia największy potencjał wyrażania wolnych
myśli, podczas gdy media główne, a zwłaszcza telewizja,
przedstawiają myśl jedyną – w większości serwisów
poświęconych wielkim gwiazdom, jakimi są właśnie U2,
niepodzielnie panuje powtarzanie komunikatów prasowych
wytwórni płyt, w których wszystko jest „dziełem
sztuki”.
Tutaj jednak mamy przed sobą książkę, której korzenie
sięgają dwadzieścia pięć lat wstecz i która stawia sobie za
cel dokonanie przeglądu katalogu utworów niezwykłych,
emocjonujących i rzadko nudnych. Należałoby określić tu
związek między muzyką a słowami, w których Bono chce
wyrazić się jak najlepiej, by zrozumieć, jak wielką moc
miała twórczość zespołu w pierwszych trzydziestu latach
istnienia.
Analizując repertuar zespołu – od I Will Follow, które
otwiera debiutancki album BOY w 1980 roku, po piękne Cedars
Of Lebanon, które zamyka NO LINE ON THE HORIZON
trzydzieści lat później (i którego podstawą muzyczną jest
utwór Harolda Budda, napisany przez Daniela Lanoisa
w latach osiemdziesiątych) – można pokusić się o stwierdzenie,
że czterech muzyków dokonało swojej rewolucji kilkakrotnie,
po czym kilka razy zwolniło kroku, by na
wszystkich zaczekać i nie zostawić nikogo po drodze.
U2 – jako przedsiębiorstwo – wiedzą doskonale, co
i kiedy robić. Nic nigdy nie działo się przez przypadek
w machinie organizacyjnej dowodzonej przez Paula
McGuinnessa i członków zespołu. Oczywiście czasami
może się wydawać, że U2 w tej wielkiej pewności bycia
przedsiębiorstwem, które nie potrzebuje zbyt wielu
wstrząsów, by „utrzymać się na rynku”, czasami ryzykują
zagubienie się. Stało się tak w czasach POP-u (czyli w roku
1997), albumu bogatego w utwory stymulujące, lecz zbyt
przyjazne temu, co było cool wtedy, w okresie muzyki tworzonej
bardziej w oparciu o dźwięki niż treści, który przepadł
później w bezkresie wszechświata.
Na NO LINE ON THE HORIZON Bono śpiewa z przekonaniem,
że „nieskończoność jest doskonałym miejscem na rozpoczęcie”.
Patrząc właśnie z tej perspektywy, dostrzega się
dwoisty profil jego zespołu. Nieskończoność byłaby wspaniałym
miejscem, chciałoby się powiedzieć, jako że w połowie
dzieła grupa zdaje się powracać do bezpiecznej
złotej klatki, którą stworzyła w czasie swojej wspaniałej kariery.
Utwory takie jak Unknown Caller i I’ll Go Crazy If I
Don’t Go Crazy Tonight są bliskie najnudniejszym utworom,
jakie zatruły poziom artystyczny ostatnich płyt (w odróżnieniu
od gospel Moment Of Surrender), co sprawia, że
takie U2 nie różni się od jakiejkolwiek innej gwiazdy z listy
przebojów, ponieważ nie daje bodźca elementowi nowości,
który album ten reprezentuje w wyobraźni muzycznej zespołu.
Gdy pomyślimy o Bad, które dało początek sentymentalnym balladom,
o niedoścignionej niepowtarzalności
tego utworu, zrozumiemy, że z tego punku widzenia czas
zespołowi nie służył.
Powróćmy jednak do naszej magicznej podróży od
i w kierunku niezapomnianego ognia. By pozwolić przemówić
pierwotnej iskrze, U2 z początku lat osiemdziesiątych
dosłownie zamknęli się w zamku (Slane Castle
w Irlandii), by odkryć płomień – trudno jest teraz pojąć impuls
emocjonalny wywołany przez THE UNFORGETTABLE
FIRE, poprzedzone zwodniczym singlemPride (In The Name
Of Love), jedynym z całego dzieła utworem w znaczeniu tradycyjnym.
U2 postanowili zostawić za plecami punkową
przyprawę, która nadawała zawsze smak potrawom z ich
muzycznego menu, aby zapożyczyć ideę od takich grup,
jak Echo & The Bunnymen. Od kwartetu z Liverpoolu Dublińczycy
podkradli też motywy zdjęć promocyjnych. Muzycy
chcieli zobaczyć, co kryło się w tym gęstym lesie
dźwięków i ponurych uczuć, wiedząc doskonale, że wraz
z Indian Summer Sky (kawałkiem, który zdaje się outtakiem
z HEAVEN UP HERE zespołu Echo & The Bunnymen, będzie
można dostrzec światło, bo w „W lesie jest polana/Biegnę
tam, w kierunku światła”.
Odkrycie tej polany w lesie było sensacją – gdy na scenie
muzycznej szalały płytkie i narodowo-ludowe grupy pop,
U2 przygotowywali się do stworzenia nowej formy piosenki
masowej, której szczyt przyjdzie trzy lata później,
wraz z THE JOSHUA TREE. W tamtych czasach nie
istniały żadne ograniczenia – wytwórnie częściej mówiły
artystom, by stawiali na oryginalność. Nieskończoność
(wtedy tak) była odpowiednim miejscem na rozpoczęcie.
Dziś, w świetle ciągłego klonowania się stylów muzycznych,
którego jesteśmy codziennie świadkami, nie można
nie docenić tego, czym było tworzenie muzyki – poszukiwaniem
wolności, piękna, wyrażaniem treści zebranych
wśród rówieśników. To było nasze pokolenie, post-’68,
postpunk, pre-MTV.
Kilka lat później zespół przeniósł się tam, „gdzie ulice
nie mają nazw”.Wraz z THE JOSHUA TREE – dzięki Brianowi
Eno i Dannyemu Lanois, zdolnym zinterpretować intuicje
muzyczne kwartetu, które zostały później przemienione
w niezapomniane utwory – U2 zdołało skrystalizować
z czasem wielki prąd artystyczny, wydobyty ze środka
Ziemi, gdzie płonie niezapomniany i niegasnący ogień. To
byli U2 be zmasek, z wyolbrzymieniami proroka Bono i zachęcającymi
setlistami (także wtedy) podczas długich tras
światowych –wszystko szło dobrze, bo czterej Dublińczycy
byli wtedy ucieleśnioną rewolucją piosenki masowej. Muzycy
nie tylko mieli tego świadomość, ale również nie
wstydzili się odgrywać roli łącznika w świecie muzyki popularnej,
który rozpadał się na tysiące kawałków.
W 2009 r. zespół świętował ćwierćwiecze THE UNFORGETTABLE
FIRE, dając nam na bonusowym dysku możliwość
posłuchania jednych z najładniejszych w historii zespołu
B-side’ów. Bass Trap, Love Comes Tumb-ling. Boomerang I i II
same w sobie są warte tyle, co wszystkie ostatnie albumy
razem wzięte, ze względu na urok, głębokość, wielkość
muzycznych krajobrazów, zaangażowanie, poszukiwania
i wiarę w moc muzyki.
Byliśmy wtedy szczęśliwi, widząc, jak kwartet przychodzi
na świat –młodzi Prometeusze niosący ogień ludzkości,
która bawiła się wtedy w bycie cool – jak piął się w górę na
listach całego świata, jak stawał się największym zespołem
rockowym na Ziemi. Bo robił to na swój sposób – ciężko
pracując, stawiając czoła wielu trudnościom, pozwalając się
wyrazić swojemu frontmanowi. Bono każdego dnia pokazywał,
że miał niewiele precedensów w historii rocka,
manewrując za każdym razem tymi „trzema akordami
i prawdą”, jak gdyby były one nowym rockowym rozporządzeniem,
do którego należy się zastosować.
Wszystko to trwało kilka lat. Oczywiście w erze geologicznej
rocka siedem wiosen to ogromny szmat czasu –
Beatlesi w siedem lat wydali czternaście płyt. Lecz po filmie
i koncercie na pożegnanie lat osiemdziesiątych także
czterej chłopacy z Irlandii postanowili spróbować dostrzec
to, co znajdowało się dalej – za Murem przewróconym
przez Zachód, za Żelazną Kurtyną przedzielającą najbardziej
rozedrgane miasto Europy, Berlin. Postanowili porzucić
strach, wejść na Mur i zobaczyć, czy za nim była
jeszcze nieskończoność, w której można rozpocząć. Tam,
gdzie zdawało się, że Zachód może spotkać się ze Wschodem,
powiedzieli „uważaj, kochanie”, a także One: „jesteśmy
jednością, ale nie jesteśmy tacy sami”. Cel podróży
był jeszcze daleko. Można było to zrozumieć, gdy zespół
ruszył w nową, innowacyjną i bezprecedensową pod
względem wpływu trasę. Otwierał się oficjalnie koniec
dwudziestego wieku, U2 nazwali ZOOROPĄ Ziemię Snów
i by godnie ją uczcić, okrzyknęli się Numb – odrętwiałymi –
choć chcieli przejrzeć się jej, jakby byli tam The First Time,
pozostając wędrowcami. Do wykonania The Wanderer
poprosili Johnny’ego Casha. Jego głos zamykał jedną z najbardziej
czarujących płyt U2 i zwracał zespół w stronę przyszłości,
naznaczonej przez prawdziwe i cenne pragnienia
wewnętrzne oraz potrzeby zewnętrzne związane ze współżyciem
na całym świecie z dziwnym, nieprzewidywalnym
stworzeniem, zwanym rockiem: „Poszedłem tam/W poszukiwaniu
doświadczenia/Żeby posmakować i dotknąć/
I żeby poczuć tyle,/Ile człowiek może/Zanim będzie żałował”.
Spróbujcie zaprzeczyć takiemu horyzontowi.
DAVIDE SAPIENZA,
PAŹDZIERNIK 2009
 


patefon.pl - vans skate, najlepsze gadżety muzyczne, buty vans, sklep muzyczny, internetowe sklepy muzyczne, sklep z płytami